Tytuł posta w oryginale miał brzmieć:
Tildowy zmasakrowany miś i zepsuty woreczek, czyli Karina szyje.
Tak, tak, to, co ujrzałam jak przewróciłam zszytego misia na prawą stronę o mało nie przyprawiło mnie o zawał. Wyglądał jak lalka wudu. Nie wiedziałam oczywiście co zrobiłam nie tak, ale pierwsze podejrzenia padły na maszynę rzecz jasna ;) Po dłuuugich analizach doszłam co-nieco do prawdy, w której najmniejszym winnym była właśnie maszyna...Wyprowadziłam misia "na ludzi", ale trochę to trwało.
Za to woreczek...poszło gładko...za gładko. Uszyłam, dumna z siebie jak paw, a nawet pawica, że taki ładny, że prosty, że bez żadnych masakr...noo, duma skończyła się jak robiłam napis...zapomniałam, że jak się robi napisy, to trzeba zrobić wydruk w lustrzanym odbiciu...ech, następnym razem będę pamiętała.